NAMYSŁY

Kościół w Polsce nie ma zwyczaju opuszczać narodu

Słusznie powiedział biskup Władysław, że czasy, które przeżywamy, nie są procesem skończonym, raczej dopiero rozpoczętym. Jakie będą koleje tego procesu, nikt nie jest w stanie przewidzieć, ponieważ wszystko, co się dzieje w naszej ojczyźnie, jest uwarunkowane różnymi zależnościami natury ogólniejszej. I nikt z nas nie jest w stanie wpłynąć na to, aby te uwarunkowania zmieniły się zgodnie z naszą wolą i z naszym pragnieniem na dziś.

Bóg działa w wymiarach bardzo szerokich. Cała Księga proroka Izajasza świadczy o tym, jak Bóg rozkłada swoje działania na raty, jak wielkiej wymaga cierpliwości, rozwagi i dojrzałości. Dlatego my, najmilsi, jako słudzy Kościoła Chrystusowego, musimy się odznaczać dojrzałością ludzi znających czasy i ich ducha. Właściwie w ładzie Bożym duch czasu jest zawsze ten sam. Bóg postanowił przysłać swojego Syna. Czekano na to bardzo długo. Świadczą o tym słowa ksiąg proroczych i dzieje Izraela. Można by myśleć – jeżeli Bóg jest miłością, to dlaczego tak długo zwlekał dlaczego „wymuszał” to wołanie: Veni Domine, iam noli tardare, relaxa facinora plebi tuae. […] Niezwykła jest droga Słowa Przedwiecznego – z łona Ojca przez łono Bogurodzicy Niepokalanego Poczęcia aż do stajni, do żłobu, do tej zagnojonej codzienności życia, w której i Jeruzalem, i Syjon, i my żyjemy. Szczęście, że to się dzieje w tak wspaniałej oprawie, o której introit dzisiejszej liturgii mówi: Hodie scietis, quia veniet Dominus, […] et mane videbitis gloriam eius.

Dziś wiemy już, że prawdą jest to, co prorocy zapowiadali pokrzepiając lud: Virgo concipiet et pariet. Niewątpliwa rzecz, ale chociaż już wiemy, dopiero mane videbitis – rano ujrzymy. Kiedy będzie to mane, kiedy będzie to plenitudo temporis – pełnia czasów – nie wiemy. A my, pouczeni doświadczeniem z dziejów Objawienia, z dziejów tego pierwszego historycznego adwentu, przez który przeszedł lud wybrany, wiemy, że tylko do Boga należy okazywać oriens ex alto – słońce wschodzące, to przedziwne mane – rano, które wymaga od nas oraczy i siewców niwy Bożej wytrwałego wrzucania ziarna prawdy ewangelicznej. To wszystko wydaje się bardzo zwyczajne. Słowo Ciałem się stało – przez żłób stajenny – i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy (J 1,14). To wszystko już widzimy, ale mane videbitis gloriam eius, dopiero kiedyś ujrzymy pełnię chwały Jego. Jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz, to będzie nieco później. Chrystus uspokaja swoich uczniów – nie do was należy znać czasy i chwile, które postanowił Bóg. A wy co? Wy po prostu pójdziecie i będziecie opowiadać wszelkiemu stworzeniu.

Najmilsi, nadal trwa w dziejach Kościoła potężny adwent Chrystusa, Boga Wcielonego. Opuścił On niebo, opuścił też stajnię, opuścił drogę krzyżową i Kalwarię, a także grób zmartwychwstania i zamieszkał w swoim Kościele. Chociaż jest po prawicy Ojca, ale pozostaje obecny i tu – w Kościele. Tutaj ma swój ciągły adwent, to Verbum supernum, które non est alligatum. Wyszedł Chrystus z łona Matki i nieustannie jest w drodze. Tak jak wyrwał się już w Ain Karim, by spotkać się z niewidzialnym jeszcze swoim poprzednikiem – Janem, tak wychodzi i wyrywa się do każdego człowieka, bo umiłowaniem Boga jest być z synami człowieczymi. Oto postanowił przyjść i odtąd trwa ten szczególny adwent w duszy ludzkiej. To Słowo, które Ciałem się stało, ma wejść w ludzi, w nas, bo królestwo Jego w nas jest. A my, słudzy Słowa, jesteśmy Jego poprzednikami, Jego „Janami Chrzcicielami” – by w Kościele Chrystusowym wypełniać zlecone nam przez Chrystusa zadanie – spokojnie idąc, przepowiadać Ewangelię wszelkiemu stworzeniu.

Czy was nieraz nie zastanawia przypowieść Chrystusa o rolniku, który wsiawszy ziarno w ziemię odchodzi i już niejako nie troszczy się o ziarno wrzucone w ziemię, tylko czeka cierpliwie czasu wzrostu.

Kiedyś mówiłem wam o moim przeżyciu z września 1939 roku, gdy gdzieś w pobliżu Dęblina spowiadałem w okopie żołnierza. Podczas gdy ten płakał, mówiąc: co z nami zrobili? – w pewnej odległości od nas rolnik siał. Potem, gdy skończyłem swoją powinność kapłańską, podszedłem do niego i pytam: Panie, samoloty pikują, wszyscy uciekają, a pan sieje? – Proszę księdza, gdybym zostawił to ziarno w spichlerzu, spaliłoby się od bomby, a gdy wrzucę je w ziemię, zawsze ktoś będzie jadł z niego chleb. – To jest obraz i naszej pracy kapłańskiej. I my wsiewamy, nie pytając kiedy to ziarno wzejdzie, kiedy będzie plenitudo temporis dla niejednej duszy, która z tego zasiewu czerpie. To jest nasze szlachetne zadanie i posłannictwo, wymagające wielkiej bezinteresowności, która nie oczekuje owocu dla siebie, tylko dla dobra ludzi, dla chwały Trójcy Świętej. Do nas należy wypełnić powinność Kościoła na dziś i na nieznaną nam przyszłość. Może nikt z nas nie będzie oglądał tego chleba, którego zaczyn dziś przygotowujemy, wkładając go w ewangeliczne „cztery miary mąki” – donec fermentum est totum. Do nas należy zachować przedziwny spokój i dojrzałość czekania w wierze, bo Deus incrementum dat. A kiedy?… to Jego sprawa.

Może to będzie drastyczne porównanie, ale uczniowie Chrystusa spali w Jego najtrudniejszych momentach i przeżyciach. Spali na Taborze, spali w Ogrójcu. Chrystus czasami spał w łodzi Piotrowej. Czy nie jest to wymowne? Oczywiście, to nie zachęta dla nas, ale jakieś uspokojenie. Podobnie jak z tym rolnikiem, który, zasiawszy ziarno, już się nie troszczy więcej, idzie do domu, a proces, który się rozpoczął, trwa. Tak wyglądają i nasze czasy.

Ludzie mogą się niekiedy niepokoić różnymi sytuacjami, ale te niepokojące sytuacje mogą być zarazem zapowiedzią naprawdę nie dającego się powstrzymać procesu. On się już zaczął i będzie się rozwijał, ale wymaga też czasu jak ziarno wrzucone w ziemię. Są ludzie, którzy doradzają Kościołowi, zwłaszcza strzelając zza paryskiego płotu: powiedzcie wszystko! Powiedzcie ludziom to, co wy wiecie, niech i oni wiedzą. Gdyby ci doradcy żyli wśród nas, na pewno wiedzieliby, że nie wszystko, co się wie, można dzisiaj powiedzieć.

Wasz biskup czasami uchylał rąbka tajemnicy tej przyszłości. Już w dniu 24 stycznia ubiegłego roku mówiłem pierwszemu sekretarzowi partii: rozwój sytuacji wskazuje na to, że idziemy ku głębokiemu kryzysowi. I trzeba w porę zmienić kierunek. To było powiedziane bardzo delikatnie. Później skwitowano to zlekceważone ostrzeżenie powiedzeniem: no cóż, udzielano nam rad, których nie słuchaliśmy.

Zaniepokojony rozwojem sytuacji wróciłem do tego tematu w dniu 6 stycznia bieżącego roku w katedrze świętojańskiej. Było to tak zwane „kazanie świętojańskie. Można w tekście wydanym drukiem dostrzec elementy rozpoznanej sytuacji i przewidywania na przyszłość. Gdy rozmawiałem o tym z jednym z polityków, powiedział: nie każdy jest wizjonerem. Odpowiedziałem, że ja też nie jestem wizjonerem, ale jeżeli jakieś prawa moralne, społeczne czy nawet ekonomiczne są stale gwałcone, to rezultat tego będzie bardzo szybko widoczny.

Nie jest to moja mądrość. Byłem starannym czytelnikiem prawie wszystkich wydawnictw Fryderyka Wilhelma Foerstera, a zwłaszcza jego pism, które wydawał z początku w Niemczech, a później w Szwajcarii. Usiłował on przedstawić Niemcom konsekwencję gwałconych praw i zalecał swojemu narodowi naprzód spowiedź. Naród musi się wyspowiadać. To było napisane w książce: Chrystus a życie ludzkie, wydanej przez Gebethnera i Wolfa w Warszawie w roku dwudziestym drugim czy trzecim. Jeżeli Niemcy nie wyspowiadają się, doprowadzą do nowej katastrofy, z której się już nie podźwigną. Mówiłem w swoim czasie kompetentnym czynnikom: panowie, nawróćcie się! – Co może biskup powiedzieć politykom? – Chyba tak jak Izajasz: Nawróćcie się, bo inaczej się nie pozbieracie. Ale by usłuchać tej rady, potrzeba było łaski Bożej, wiary, miłości i odrobiny pokory. To było za dużo…

Najmilsi, w tej chwili uznaje się, że Kościół przez trzydzieści sześć lat – jak czytałem jeszcze dziś rano w prasie zagranicznej – walczył sam o prawa człowieka i narodu i ma swoje wielkie zasługi. Są ludzie, którzy chcieliby te zasługi zapisać na swoje konto. I wcale nam nie idzie o to, kto będzie je sobie przypisywał, byleby tylko rozumiał sytuację. To jest najważniejsze. A sytuacja jest taka, że politycy mogą mówić o jakichś siłach antysocjalistycznych, my zaś możemy mówić o siłach antykościelnych, które czują się zaniepokojone tym, że odradzająca się Polska szuka oparcia o Ewangelię Chrystusową, o sprawiedliwość społeczną, o miłość i pokój, którego świat dać nie może. Są takie ośrodki, które są tym zaniepokojone, i dlatego podniosły wielki alarm na temat aktualnej sytuacji w Polsce. Szkoda, że nie są to wypowiedzi pisane w języku polskim, ale francuskim i niemieckim. I stamtąd właśnie pochodziła rada: powiedzcie wszystko, co tylko wiecie. Tymczasem nie przyszła jeszcze godzina by powiedzieć wszystko, co wiemy. A gdybyśmy nawet powiedzieli, to nie wiemy, czy nam uwierzą. I czy to byłoby rozważne i roztropne?

Chrystus Pan, gdy wybierał się do jakiegoś miasta czy miasteczka, najpierw posyłał tam uczniów. Ale niekiedy przykazywał im: milczcie, nie mówcie nic. Podobnie, gdy uczynił jakiś znak, cud, prosił: nikomu nie mówcie. To jest i dla nas wskazanie. I my musimy dużo wiedzieć, ale mało mówić, bo proces, który się rozpoczął, jest – jak powiedziałem – procesem długoterminowym.

Powiedział ksiądz biskup: rozpoczęli nasi bracia, przyłączają się inni. Niewątpliwie, zakres zainteresowania się losami państwa, narodu, jego sytuacją ekonomiczną, społeczną, ustrojową i moralną rozszerza się. Nie jest to proces skończony. Nawet nie są jeszcze w pełni utrwalone najistotniejsze elementy tego procesu.

Wiem, najmilsi, co mówię. Taka jest sytuacja. Z bólem to wyznaję, bo nie czuję się powołany do dzielenia majątku między braci. Zawsze uważam, że moim zadaniem jest modlitwa i nauczanie, ale niekiedy tak bywa, że Kościół musi podejmować opuszczone zadania. Ta sytuacja raz po raz powtarza się w dziejach naszego narodu. Gdy państwo jest nieobecne – jak to było w okresie blisko 150 lat niewoli – gdy naród miał zamknięte usta, gdy wszystko zda się odpłynęło, zostało odepchnięte, zawsze jeszcze pozostawał Kościół i on trwał. Kościół w Polsce nie ma zwyczaju opuszczać narodu. Nie miał nigdy takiego zwyczaju, nie ma go więc i teraz. I dlatego Kościół musi niekiedy podejmować zadania, które są opuszczone. Tak było nie tylko za czasów Karolingów, gdy Kościół kształcił urzędników dla dworu królewskiego. Tak bywa również dzisiaj, gdy Kościół musi wchodzić w sprawy, zda się, peryferyczne dla jego podstawowego, istotnego posłannictwa.

Z tego powodu Kościół często się narażał. Przecież pamiętamy, najmilsi, ile krzyku podnoszono na przestrzeni tych trzydziestu pięciu lat po takiej czy innej inicjatywie Kościoła. Tak było w okresie zawierania „porozumienia”, które uważano w niektórych kręgach poza krajem za zdradę sprawy. Tak było w okresie, gdy zwracaliśmy się do Episkopatów świata, zapraszając do udziału w naszym milenium, tak było zwłaszcza po liście do Episkopatu niemieckiego. Ileż wtedy było krzyku, nie wyłączając próby sfałszowania naszego orędzia do biskupów niemieckich. Tak było również przed kilku laty, gdy wygłosiłem serię „kazań świętokrzyskich”. Wyrazistość ich była tego rodzaju, że uważano za niezbędne sfałszowanie wydanego drukiem tekstu. Zrobiono to tak sprytnie, że ja sam nie mogłem rozeznać – od strony zewnętrznej – który jest mój tekst, a który sfałszowany. Tak było i teraz, 26 sierpnia bieżącego roku, gdy wyrazistość mojego przemówienia na Jasnej Górze została zniekształcona. Widocznie uważano, że trzeba ją nieco przyciemnić: bo mówiłem – po pierwsze – o prymacie Boga w Polsce, o pokoju dla Boga i Kościoła; bo mówiłem – po drugie – o prymacie rodziny, a w rodzinie o prymacie życia, o ekonomii rodzinnej; bo mówiłem – po trzecie – o prawie człowieka do wolności zrzeszania się; bo mówiłem – po czwarte – o obronie suwerenności naszego państwa. To się nie podobało. I zostało zniekształcone. Ludzie dobrej woli zrozumieli mnie i nie stracili zaufania, wiedząc w jakiej sytuacji żyjemy.

Powtarzam, najmilsi, wzrastające zaufanie warstw robotniczych do Kościoła nie podoba się ludziom, którzy chcieli w tym środowisku założyć własną domenę, swoje – że tak powiem – okopy do walki z rzeczywistością, która, jak wiemy, musi osiągnąć punkt dojrzałości, zanim się zmieni. I stąd ten chaos, który szczególnie niepokoi wielu księży. Bądźcie spokojni. Doświadczenie uczy nas, że musimy przejść przez wielorakie próby, udręki i niepokoje, aby służyć narodowi w duchu Ewangelii Chrystusowej, w duchu prawdy, miłości i pokoju, umacniając na ziemi regnum veritatis et vitae; regnum sanctitatis et gratiae; regnum iustitiae, amoris et pacis (prefacja z uroczystości Chrystusa Króla). To królestwo mamy budować, ale nie czynimy tego własnymi mocami. Każdy z nas tu stojących wie, że chociaż mówi się o nas: mnie żyć to Chrystus, sacerdos alter Christus, to jednak prawdą jest i to, że wprawdzie Paweł i Apollos spełniają swoje zadanie, jednak Deus incrementum dat (1 Kor 3,6).

Stąd potrzeba wiele dojrzałości, aby przez wszystkie udręki przechodzić ze świadomością, że chociaż dzisiaj już wiemy: hodie scietis quia veniet Dominus, ale dopiero mane videbitis gloriam eius. To wszystko się dokonuje i dojrzewa wśród sporów, niepewności i pragnień, aby jak najprędzej i jak najwięcej wolności zdobyć, wykorzystując trudne momenty. W takiej sytuacji musi być ośrodek rozwagi, spokoju, dojrzałości. Ogromnie potrzeba nam dziś tego, co święty Tomasz nazywa circumin-spectio, a więc – oglądania się wokół, zanim się podejmie taką czy inną decyzję. A może jeszcze nie czas, może jeszcze trzeba poczekać, bo to jest proces skomplikowany, złożony. To jest nie tylko życie naszego narodu, ale całego zespołu narodów, których bytowanie jest wzajemnie uwarunkowane. Dlatego musimy oglądać się tam i ówdzie, na prawo i na lewo, zanim zaczniemy dążyć do zdobycia tego, co już dzisiaj chcielibyśmy mieć. I nadal spokojnie sprawować ten wielki adwent Chrystusa, gdy Verbum supernum schodzi nieustannie przez służbę Kościoła i nasze posługiwanie do dusz ludzkich, aby Słowo, które ciałem się stało, ogarnęło rzeczywiście jak największą ilość dzieci Bożych w naszej ojczyźnie.

Drodzy moi, tak szczęśliwie Pan Bóg układa, że właśnie przeżywamy misyjne nawiedzenie obrazu Matki Bożej w naszej stolicy. Jakie to ma znaczenie, zwłaszcza wy, duszpasterze misji, najlepiej wiecie. Jestem wam ogromnie wdzięczny za to dojrzałe zrozumienie potrzeb stolicy i ofiarną pracę, którą prowadzicie, aby przygotować rodziny parafialne do nawiedzenia. Jestem wdzięczny misjonarzom zakonnym oraz duszpasterzom parafialnym za to, że nie szczędzą wysiłków i swojej obecności przy ludziach, którzy potrzebują wsparcia i podtrzymania na duchu. […)

Starajmy się żyć na każdą chwilę w oprawie głęboko teologicznej, religijnej, w duchu żywej wiary i niezachwianej nadziei, zawsze kierując się miłością ludzi. Cały Kościół skierowany jest do człowieka – mówi Ojciec święty. Wy wszyscy, każdy z was jest skierowany do człowieka. I w tym zamęcie, który istnieje teraz w naszej ojczyźnie, musimy pamiętać, że najważniejszą wartością nie są takie czy inne długi, nie takie czy inne sytuacje blokowe, układowe, polityczne – najważniejszą wartością jest człowiek, każdy człowiek w Polsce, każdy Polak od starca do dzieciątka które chrzcicie.

Wdzięczny Bogu za to, że w naszej pracy duszpasterskiej daje nam tak wielką pomoc w Służebnicy Pańskiej, pragnę, najmilsi, podziękować wam raz jeszcze za wasz wkład w pracę misyjną nad odnową stolicy. Tak gorąco pragniemy – jak pisaliśmy w jednym z listów przed rozpoczęciem nawiedzenia – aby Warszawa stała się miastem, w którym nikt się nie zgorszy, z którego nikt nie wyjdzie umniejszony, gdzie każdego uszanują, potraktują poważnie, docenią, gdzie władza przestanie być demonem, a stanie się służbą, gdzie dobra powierzone nie będą sposobnością do szachrajstwa, lecz obracane będą na pożytek dla całego narodu i wszystkich głodnych.

Wracałem dziś rano z miasta – te kolejki to straszna rzecz! To zniewaga narodu po trzydziestu pięciu latach gospodarki, jakoby ulepszonej… Ale nie to jest elementem najbardziej istotnym w naszym działaniu. Najważniejsza jest cierpliwa praca, ten adventus Domini, który sprawujemy, przekazując Chrystusa każdej duszy.

Sługa Boży Kardynał Stefan Wyszyński Prymas Polski – homilia wygłoszona w trakcie  Mszy św. – Bazylika Św. Jana Chrzciciela – Warszawa – 24 grudnia 1980 r.

Na podstawie: nonpossumus.pl
Zobacz także
Na Jasną Górę zwycięstwa
Gdyby nie Kościół…

Zostaw komentarz

Treść*

Twoje Imię*
Strona www

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Skip to content
This Website is committed to ensuring digital accessibility for people with disabilitiesWe are continually improving the user experience for everyone, and applying the relevant accessibility standards.
Conformance status