Jeśli nie bronisz tego, w co wierzysz – kim jesteś? No właśnie – kim się jest wypierając się tego, w co się wierzy. Drwiące spojrzenie, poniżający komentarz, społeczna degradacja, towarzyskie sekowanie, fizyczna agresja – to wszystko dostatecznie uzasadnia, aby pod powłokę prywatności schować to, w co się wierzy. Tak głęboko, aż się o tym zapomina i zaczyna się żyć bez wiary.
Słuchamy radia, oglądamy telewizję, czytamy prasę, surfujemy w internecie, gawędzimy w towarzystwie znajomych – każda z tych okoliczności ujawnia jakąś nieposkromioną agresję wobec wszystkiego, co dotyczy Kościoła Katolickiego. Nie ma chojraków ryzykujących skecz z islamu – i dobrze, nie ma chętnych do dewastowania symboli żydowskich – na szczęście, nie słychać utyskiwań na obyczaje wyznawców buddyzmu – bo nie ma ku temu racjonalnych powodów. Za to słowo „katolicki” odblokowuje wszelkie hamulce estetyczne, intelektualne i etyczne. Kpiny z katolickości, pomiatanie świętościami, szarganie uczuć osób wierzących są na porządku dziennym. Ktoś nonszalancko powie: „mamy wolność”. Ktoś inny zaczepnie stwierdzi: „katolicy powinni wybaczać”. Tak wyrażone stanowiska są już nie jako pięścią, ale kastetem eliminującym każdy głos w obronie Kościoła, w obronie prawa katolików do wyrażania swoich poglądów, swoich przekonań, swoich gustów, do pielęgnowania swojej tradycji i zwyczajów. O normalnym dialogu nie ma nawet mowy. Po prostu nie ma go, a my – katolicy – chyba nadmiernie napawamy się rolą cierpiętników, zamykamy się w naszych środowiskach, zamiast zdecydowanie, otwarcie i odważnie odpowiedzieć na to, co nas ma poniżyć. Świętość zbyt często kojarzymy z biernością, a za mało ze świadectwem wyrażanym czynnie. Jakbyśmy się wstydzili Jezusa, który za nas oddał życie… Nieśmiało i nie zawsze z ochotą manifestujemy naszą więź z Kościołem. Radykalizm wiary wyczerpuje się na niedzielnej Mszy św. i procesji Bożego Ciała czy Drodze Krzyżowej ulicami miasta. Nie przyznajemy się do tego, w Kogo wierzymy tam gdzie mieszkamy, pracujemy. Może dlatego, że inni nie wiedzą o tym, w Kogo wierzymy, obawiają się tego i stąd bierze się niechęć przybierająca czasem gwałtowną postać? Skrywanie własnej wiary, wręcz wypieranie się jej, ujawnia też może naszą nieumiejętność czy niezdolność do dialogu z tymi, którzy wierzą inaczej?
Obejrzałem dzisiaj „Cristiadę” – film, który zapisał się w mojej świadomości (podobnie jak kiedyś „Pasja” Mela Gibsona) jako przeżycie. >> Kim jesteś, jeśli nie bronisz tego, w co wierzysz? << – pyta głęboko wierzącego człowiek będący na marginesie Kościoła. Kluczowa kwestia filmu, w reżyserii Deana Wright’a , opartego na autentycznych zdarzeniach z Meksyku, gdzie w latach 20 ubiegłego wieku doszło do konsekwentnie realizowanych przez aparat państwowy prześladowań katolików, nie jest tylko reminiscencją zdarzeń historycznych. Jest nadal i nie mniej aktualnym, także w Polsce, wyzwaniem. Wczoraj była rocznica beatyfikacji Jana Pawła II, który mówił o sobie „Totus Tuus”… A na Westerplatte (w 1987 r.) powiedział do nas: >> Każdy ma swoje Westerplatte, i Ty, i ja. Warto więc zapytać samego siebie: Czy już wiesz co jest Twoim Westerplatte, którego masz bronić? Jaka wartość w Twoim życiu zasługuje na to najbardziej? Czy ją znalazłeś i postawiłeś w hierarchii na naczelnym miejscu? Czy wiesz, że to zobowiązuje? Czy postanawiasz być jej wierny i niewzruszenie stawać w jej obronie? Czy i jak będzie to wyglądać w Twoim życiu? Jak będziesz żył z tą najświętszą wartością, z tym Bożym wezwaniem, Twoim powołaniem, które przyjąłeś? Jak będziesz realizował to, do czego Bóg Cię wzywa? Czy jesteś człowiekiem wsłuchanym w Jego głos? Czy chcesz usłyszeć i posłuchać, czyli być posłusznym? <<
Krzysztof Kotowicz