NAMYSŁY

Jak głęboko musi się zacząć odbudowa człowieczeństwa?

Swoją refleksję podzielę na dwie części. W pierwszej podejmę rozważanie nad tym, co stanowi o zniszczeniu człowieczeństwa, i nad niektórymi głównymi czynnikami tego zniszczenia. W części drugiej odpowiem na pytanie, kto odbudowuje człowieczeństwo.

Zniszczenie człowieczeństwa

Za punkt wyjścia obierzmy dramatyczną kartę Ewangelii: zdradę Piotra. Przeczytamy ją w wersji św. Marka (por. Mk 14,66-76). Na czym polega zdrada Piotra? Pytanie służącej stawia go przed koniecznością wyboru, który dotyczy jego samego i jego tożsamości w relacji z Jezusem. Przed wolnością Piotra otwierają się dwie możliwości: potwierdzenie prawdy o samym sobie lub zaprzeczenie tej prawdzie. Piotr wybiera zaprzeczenie prawdzie: „Nie wiem i nie rozumiem, co mówisz” (Mk 14,68). Piotr sprzeniewierza się prawdzie. Tylko prawdzie czy również samemu sobie? Czyż nie zaprzecza, że jest tym, kim jest? Zdradzając Chrystusa, zdradza samego siebie. Ocaliłby siebie tylko wówczas, gdyby potwierdził prawdę, gdyby dał o niej świadectwo. Jest pełen lęku, i to takiego lęku, który doprowadza go do krzywoprzysięstwa: „Począł się zaklinać i przysięgać”. Potwierdzając prawdę, ocaliłby samego siebie, gdyż przekroczyłby siebie w dążeniu do prawdy, siebie, który jest tak pełen lęku. Ta ewangeliczna narracja jest paradygmatem wszelkiej autodestrukcji człowieczeństwa. Pytanie służącej jest tylko okazją daną Piotrowi, by na nowo odkrył swoją tożsamość, prawdę o samym sobie. To ponowne odkrycie jest aktem umysłu Piotra: w tejże chwili staje się on świadom faktu, iż jest uczniem Jezusa. I w tej samej chwili ta świadomość prowokuje, bada jego wolność w dawaniu świadectwa o prawdzie. To właśnie prawda rodzi pewien imperatyw, który dotyczy Piotra i tylko jego samego. Piotr nie prowadzi dyskusji o naturze bycia uczniem, naśladowcą Jezusa. Zostaje jakby uwięziony w poznanej prawdzie – w prawdzie o sobie samym. Wiemy, że Piotr zdradził i płacze. Stał się sprawcą, ofiarą i świadkiem sprzeniewierzenia się prawdzie. W analogicznej sytuacji Judasz uznał, że nie jest godny istnieć, i powiesił się. „Tak więc człowiek jest sobą poprzez prawdę. Stosunek do prawdy stanowi o człowieczeństwie, konstytuuje godność osoby”.

Możemy więc stwierdzić: zniszczenie człowieczeństwa polega na zaprzeczaniu – przy użyciu naszej wolności – temu, co nasz rozum rozpoznał jako prawdziwe dobro osoby. Teologia mówi tu o grzechu. Już Owidiusz napisał: „video meliora proboque et deteriora sequor” [„widzę i pochwalam lepsze, idę za gorszym”]. Zniszczenie człowieczeństwa jest zatem bolesnym rozdarciem własnej subiektywności. I jest kłamstwem: buduje takie człowieczeństwo – osobiste i społeczne – które jest fałszywe. Być może nikt z większą głębią i z większym tragizmem niż Pirandello nie opisał życia tak ukształtowanego ludzkiego społeczeństwa jako maskarady. Człowiek nie żyje w domu pozbawionym drzwi i okien; żyje wewnątrz określonej kultury, oddycha „duchem czasów”, one zaś, wspierane i propagowane dzisiaj potężnymi środkami wytwarzania konsensusu, nierzadko sprzyjają czynnikom niszczącym człowieczeństwo. Poprzestanę tu na omówieniu dwóch tylko spośród tych czynników: są to zafałszowanie świadomości moralnej i oddzielenie wolności od prawdy.

Pierwszym czynnikiem niszczącym człowieczeństwo jest zafałszowanie, jakiemu została poddana świadomość moralna wewnątrz kultury Zachodu, ograniczając się stopniowo – co ponad sto lat temu zauważył już Newman – do prawa, by myśleć, mówić, pisać zgodnie z własnymi sądami czy nastrojami. Powiedzieć dzisiaj: „Sumienie mi mówi, że…” w codziennym języku znaczy po prostu: „uważam, że…”, „pragnę, żeby…”, „podoba mi się, że…”.

Zadajmy sobie zatem dwa pytania. Na czym dokładnie polega to zafałszowanie? Dlaczego jest ono czynnikiem niszczącym człowieczeństwo?

  • Polega na zamianie, przemieszaniu stwierdzenia, że moralna powinność wypływa ze świadomości i poprzez świadomość, oraz stwierdzenia, że moralna powinność rodzi się w świadomości. Polega na pomyleniu funkcji manifestacyjnej [prawdy w odniesieniu do dobra] świadomości z funkcją konstytutywną właściwą rozumowi, jako udziału w Bożej Mądrości.
  • Zafałszowanie świadomości moralnej jest czynnikiem w najwyższym stopniu destrukcyjnym dla człowieczeństwa, gdyż niszczy u źródła pierwotną więź osoby ludzkiej z Bogiem Stwórcą. Przesłania blask pierwszego słowa, jakie Bóg Stwórca kieruje do człowieka, jako Jego przewodnik. Aby zdać sobie sprawę z tego, że zafałszowanie świadomości moralnej jest deprawacją człowieczeństwa, na wstępie niezbędne jest zrozumienie jego prawdziwej natury.

W tej dziedzinie było dwóch wielkich mistrzów: Sokrates i święty Paweł. Zacznijmy od stwierdzenia, że za pośrednictwem sądu – właśnie na nim bowiem polega świadomość – człowiek odkrywa nie jakąkolwiek prawdę moralną, lecz prawdę nierozerwalnie związaną z uczynkiem, jaki ma spełnić (albo już spełnił). Jest to prawda, która dotyczy osoby w jej jednostkowości, jako podmiotu, który ma spełnić jakiś uczynek: świadomość daje osobie poznać właśnie prawdę moralną o tym uczynku, czyli jego moralne dobro lub zło. W tym miejscu logiczne jest, że zadamy sobie pytanie: jak mogę poznać tę prawdę? Jak buduje się ten sąd, na którym polega świadomość moralna? Od tego, jakiej odpowiedzi udzielimy na to pytanie, zależy ostatecznie cała nasza koncepcja sumienia.

Za punkt wyjścia musimy obrać nasze codzienne doświadczenie. Potwierdza ono, że sąd sumienia ma wyjątkową moc: bezwzględnie, a nie tylko hipotetycznie, zobowiązuje nasze decyzje, naszą wolność. Dla każdego człowieka sprawa jest nawet tak jasna, że mówienie o „sumieniu” to praktycznie to samo, co mówienie: „czuję się zobowiązany do…”. Nade wszystko ciekawe jest jednak zauważenie i zrozumienie natury, bardzo osobliwej formy tej powinności. Jest bowiem rzeczą pewną, że – w pewnym sensie – każdy sąd naszego rozumu wymaga określonego postępowania, a zatem określonych decyzji woli. Jeśli wiemy, że jakiś pokarm szkodzi naszemu zdrowiu, to zazwyczaj postanawiamy powstrzymywać się od niego; jeśli wiemy, że na dworze jest niska temperatura, to decydując się na wyjście z domu, logicznie jesteśmy zdecydowani ciepło się ubrać. I tak dalej. Te oraz inne sądy naszego rozumu wymagają jednak spójnego postępowania, ale tylko hipotetycznie: jeśli chcesz być zdrowy, wiedząc, że dany pokarm…, jeśli nie chcesz nabawić się bronchitu, wiedząc, że klimat… Jeśli jednak uważnie wsłuchujemy się w sąd sumienia, widzimy, że powinność z niego wynikająca ma w swej istocie odmienną naturę. Powinność nie jest zawieszona na jakimś „się”: nie jest zawieszona na niczym. Narzuca się wolności człowieka bezpośrednio, sama z siebie. Sumienie mówi bezwzględnie: musisz spełnić ten czyn, nie możesz spełnić tego czynu. Głos sumienia stawia wolność człowieka wobec pewnego absolutu: absolutnego obowiązku. W ten sposób mamy dość szczególną sytuację wewnętrzną. Z jednej strony bowiem osoba ludzka czuje się zobowiązana tylko za sprawą owego sądu sumienia: tylko wobec tego sądu, owego sądu sumienia, wolność czuje się zobowiązana w sposób bezwzględny. Z drugiej strony, sąd ten jest aktem jednostki, podmiotu: jest wyłącznie jej aktem. Jak to się dzieje, że osoba za sprawą swego własnego aktu czuje się zobowiązana tak głęboko, tak ściśle, że nie jest w stanie uwolnić się jakimś przeciwnym aktem? To jej akt – akt jej rozumu – związał jej wolność. Swoim aktem – aktem swego rozumu – ją rozwiązuje: Sancho Pansa uznaje, że zasługuje na karę, ale pyta, czy może wygrzmocić sam siebie! Wielki Cervantes doskonale pojął zafałszowanie sumienia.

Rzeczywistość naszego wewnętrznego doświadczenia jasno nam pokazuje, że tak się nie dzieje. Człowiek nie może zwolnić się z powinności, do jakiej go przynagla sąd sumienia: świadczy o tym powszechne doświadczenie wyrzutów sumienia. Ta niemożność zmusza nas do podjęcia głębszej refleksji nad świadomością moralną. Fakt, że człowiek czuje, iż sam siebie nie może zwolnić z powinności własnego sumienia, dowodzi, że sąd sumienia daje poznać osobie prawdę, która poprzedza istnieniem samo sumienie. To znaczy prawdę, która nie jest prawdziwa dlatego, że nasze sumienie ją zna, lecz przeciwnie, nasze sumienie ją zna, ponieważ ta prawda istnieje.

Krótko mówiąc, prawda nie jest zależna od sumienia, lecz sumienie jest zależne od prawdy. Od jakiej prawdy? Tej prawdy, w świetle której i na mocy której „ten czyn jest dobry i należy go spełnić” albo „ten czyn jest niedozwolony i należy go unikać”. Już więc dochodzimy do bardzo ważnego wniosku: skoro człowiek jest zobowiązany tylko za pośrednictwem sądu własnego sumienia (= auto-nomia), skoro sąd własnego sumienia zobowiązuje, gdyż daje poznać prawdę, w takim razie człowiek jest autonomiczny wtedy, kiedy jest podporządkowany prawdzie. Własna autonomia polega na własnym podporządkowaniu się prawdzie. Teraz jednak musimy zatrzymać się na chwilę nad prawdą poznaną za pośrednictwem sądu własnego sumienia. O jaką prawdę chodzi? Skoro sumienie jest sądem odnoszącym się do naszego czynu w wymiarze moralnym, chodzi o prawdę praktyczną (odnoszącą się do ludzkiego działania), o prawdę o dobru i złu naszego działania.

Sąd naszego sumienia odkrywa w akcie, który mam spełnić (spełniłem) – bądź to z powodu samej jego struktury, bądź też z powodu okoliczności, w jakich został spełniony – odniesienie do ładu, na mocy którego „iustum est ut omnia sint ordinatissima”: wewnętrznego ładu istniejącego świata. Jeśli odkryję, że akt, który mam spełnić, stoi w relacji sprzeczności, czyli jeśli sumienie widzi, że ten akt sprzeciwia się temu ładowi, że ten akt narusza ten ład i go niszczy, to tego aktu, właśnie ze względu na jego niezgodność, należy uniknąć. Świadomość moralna poznaje ten ład istnienia jako respektowany albo negowany przez akt, który mam spełnić. Niemniej jednak sąd sumienia – warto zwrócić na to baczną uwagę – to zbieżność, punkt styczności, synteza poznania wewnętrznego ładu istnienia z poznaniem aktu, jaki mam spełnić. Ów wewnętrzny ład istnienia to nic innego niż ład stwórczej Mądrości Boga, z którą i w której wszelkie stworzenie zostało stworzone.

W jaki jednak sposób człowiek może poznać ów ład, ową „ontologiczną prawość”? Tę właśnie ludzką zdolność nazywamy ludzkim rozumem. A zatem to właśnie ona sprawia, że człowiek ma udział w tejże Bożej Mądrości: jest pieczęcią odciśniętą w człowieku – i tylko w człowieku – stwórczą dłonią Boga. Za pośrednictwem rozumu człowiek poznaje ten ład, jaki stanowi piękno, dobro istnienia. A w świetle tego poznania sumienie może odkryć, czy akt, jaki osoba ma spełnić, wpisuje się w ten ład: w to piękno, w to dobro. Powiedzieć, że ten ład jest stworzony, ukonstytuowany przez ludzki rozum, a nie po prostu przezeń odkryty, oznacza po prostu zanegowanie faktu, którego nasze doświadczenie stale jest świadkiem. Kiedy swoim rozumem odkrywamy to piękno, ten ład i jego niezmienne wymagania, „non examinator corrigit, sed tantum laetatur inventor”, jak przenikliwie pisze święty Augustyn, rozum „stwierdza […] tylko, że tak jest, i nie zabiera się, jak sędzia, do czynienia poprawek, lecz cieszy się ze znalezionej prawdy”.

Świadomość moralna, jak widać, to miejsce, w którym Bóg kieruje pierwsze, pierwotne, stałe słowo do człowieka: miejsce, w którym Bóg objawia się jako przewodnik człowieka. Zgaście to światło, a człowiek zacznie chodzić po omacku w ciemności. Teraz możemy lepiej zrozumieć, na czym polega zafałszowanie sumienia. Zostało ono wykorzenione z Bożej Mądrości, a jego sąd jest ostateczny i nieodwołalny. Krótko mówiąc, to Sancho Pansa, który sam siebie okłada kijem.

Drugim czynnikiem jest rozbrat wolności i prawdy [w odniesieniu do dobra]. Na czym polega zadziwiający związek wolności z prawdą? Jaka jest natura tej więzi? Na wstępie musimy pamiętać, że nie mówimy o prawdzie w ujęciu ogólnym. Jak już wspomnieliśmy, mówimy o prawdzie praktycznej, to znaczy o prawdzie w odniesieniu do dobra/zła osoby ludzkiej jako takiej. Kiedy mówię, że „dwa plus dwa równa się cztery”, mówię prawdę, ale nie jest to prawda praktyczna. „Praktyczna” znaczy, że chodzi o prawdę, która musi zostać urzeczywistniona, spełniona w akcie osoby i za pośrednictwem tego aktu. Prawda usilnie się domaga wprowadzenia w czyn, spełnienia. Jest we mnie; jeśli ją odrzucam, to odrzucam samego siebie. Nietrudno jest więc dostrzec związek między prawdą i wolnością:

Prawda to projekt budowania człowieczeństwa; żadne jednak budowanie człowieczeństwa nie jest możliwe, jeśli nie dokonuje się w wolności. Z definicji byłaby to konstrukcja nieludzka. Osoba konstruuje się, „właściwa człowiekowi godność, ta, która jest mu dana i równocześnie zadana, wiąże się ściśle z odniesieniem do prawdy. Myślenie w prawdzie i życie w prawdzie stanowi o tej godności”4. Jezus powiedział: „Nie każdy, kto mówi Mi: ’Panie, Panie!’ […], lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca” [Mt 7,21]. Istnieje zatem istotna spójność między osobą, aktem osoby i prawdą: jest to wynikiem poznania moralnego. I istnieje egzystencjalna spójność, urzeczywistniana lub negowana przez wolny akt.

W tym sensie Kierkegaard miał rację, gdy napisał, że prawda jest subiektywnością. Za sprawą długotrwałych i złożonych procesów kulturowych dzisiaj więź między prawdą i wolnością rozerwała się bądź to przez twierdzenie o prawdzie człowieka bez wolności, bądź też o wolności bez prawdy. To podwójne twierdzenie można by zweryfikować w ideologiach ekologistycznych, we współczesnej wizji seksualności, w doktrynach ekonomicznych, w redukcji prawa do czystej techniki normatywnej. Człowiek bez prawdy jest skazany na wolność i będzie zadowolony, oddając ją kolejnemu władcy (Legenda o Wielkim Inkwizytorze). Człowiek bez wolności staje się śladem na piasku, odciśniętym i zatartym przez nieubłagany i bezosobowy los, „który panuje ze szkodą dla wszystkich”, powiedziałby Leopardi.

Kto odbudowuje człowieczeństwo

Drugą część swojej refleksji zacznę od pewnej metafory. Dwóch ludzi idzie po tamie nad wezbraną rzeką. Jeden umie pływać, a drugi nie. Ten drugi poślizgnął się i wpadł do wody, porwał go nurt rzeki. Jego przyjaciel ma trzy możliwości: nauczyć go pływać; rzucić mu linę i krzyknąć, żeby ją mocno trzymał; skoczyć do wody, objąć tonącego ramionami i doholować do brzegu. Którą z tych dróg obrało Wcielone Słowo, widząc człowieka popychanego ku samozniszczeniu?

Pierwszą – odpowiedzieli pelagianie i odpowiadają ci wszyscy, którzy wydarzenie chrześcijańskie ograniczają do napomnień moralnych. Drugą – odpowiedzieli semipelagianie i odpowiadają ci wszyscy, którzy widzą łaskę i wolność jako dwie odwrotnie proporcjonalne siły. Trzecią – uczy Kościół. Słowo, nie uznając swej Boskiej kondycji za skarb, którego trzeba zazdrośnie strzec, rzuciło się w nurt zła, żeby objąć człowieka ramionami i doholować do brzegu.

To jest wydarzenie chrześcijańskie. Zadajmy sobie pytanie: jak głęboko musi się zacząć odbudowa człowieczeństwa? W tym punkcie, gdzie krzyżują się ze sobą prawda i wolność. Zło osoby ludzkiej jako takiej jest złem moralnym, gdyż godzi w podmiot, jakim jest osoba. Odbudowa człowieczeństwa albo zacznie się na tym poziomie, albo zawsze będzie zwykłą chirurgią estetyczną.

Odkupieńczy akt Chrystusa, który raz na zawsze dokonał się na Krzyżu, a sakramentalnie stale jest obecny i działa w Kościele, uzdrawia właśnie to bolesne rozdarcie podmiotu, w którym bierze początek zniszczenie człowieczeństwa. I po to istnieje Kościół: aby tu i teraz uobecniać odkupieńczy akt Chrystusa. „Pamiętaj na Jezusa Chrystusa, [który] powstał z martwych” (2 Tm 2,8), pisze Paweł do swego ucznia Tymoteusza. Biada, jeśli pamięć Kościoła ma inną treść!

Na czym jednak dokładnie polega odbudowa człowieczeństwa, dokonana za pośrednictwem Kościoła w odkupieńczym akcie Chrystusa? Teologia nazywa ją „usprawiedliwieniem grzesznika”. Jest to działanie, jakie Bóg poprzez dar Ducha przeprowadza w człowieku, który uznaje się przed Nim za niesprawiedliwego. Posłuchajcie, co pisze błogosławiony Antonio Rosmini: „Działanie Boga we wnętrzu człowieka to działanie łaski, jest to dogmat chrześcijaństwa; właśnie na tym podstawowym dogmacie samo chrześcijaństwo wznosi się jako na swym fundamencie […], jest to istota tej nadprzyrodzonej religii”5. Kto odbudowuje człowieczeństwo? Łaska Chrystusa.

Trzeba powrócić do mówienia o tym, i to jasno; do mówienia, że to właśnie jest chrześcijaństwo. Zmartwychwstały Pan ma rzeczywistą więź ze światem, i ta więź domaga się od uczniów przełożenia na chrześcijańską praxis. Ta rzeczywista więź dokonuje się za każdym razem, gdy sprawujemy któryś z sakramentów wiary. Sakramenty bowiem sprowadzają – w wymiarze kultu – cielesną obecność Chrystusa do naszego świata.

Teraz chciałbym zwięźle przedstawić ledwie sformułowaną myśl: przenieść do praxis więź Chrystusa z osobą i ze światem. Tylko kilka ogólnych refleksji.

  • Jest rzeczą dramatycznie pilną, by Kościół przestał milczeć o tym, co nadprzyrodzone. Im dalej posuwa się globalizacja Kościoła, tym bardziej w świadomości ludu chrześcijańskiego zanika prawda o grzechu pierworodnym i wiara w konieczność odkupienia: dwa fundamenty, na których rozwija się cała propozycja chrześcijaństwa.
  • Koniecznie trzeba nadać rozumowi jego królewską godność. Nie wystarcza wiara głośno wyrażana, ale o nic niepytana, wiara wypowiadana, ale nieprzemyślana. To, co nazwałem „przeniesieniem rzeczywistej więzi Chrystusa ze światem do praxis ucznia”, w znacznej mierze stanowi trudne zadanie dla prawego rozumu. Również i w tej kwestii przykładem są Ojcowie Kościoła.
  • I jeszcze jedna sprawa wielkiej wagi: pilnie trzeba przedstawić jasną i rzetelną propozycję prawdziwej edukacji chrześcijańskiej dzieci i młodzieży.

Podsumowanie

Podsumowując, chcę stwierdzić jedno. To wszystko, co stanowi tak zwaną cywilizację zachodnią, prowadzi do ateizmu lub do usunięcia religii z horyzontu życia. Jednym słowem: jest to cywilizacja ateistyczna i immanentystyczna.  Zafałszowanie, jakiemu uległo pojęcie i doświadczenie świadomości moralnej, jest patologicznym symptomem, jednoznacznie zdiagnozowanym. Wychodząc od tego stwierdzenia, przedstawiam pierwszą refleksję podsumowującą.

Pierwszym obowiązkiem całego Kościoła jest ujawnienie tego zniszczenia człowieczeństwa, spowodowanego usunięciem Boga z horyzontu życia. „Kościół musi wskazywać bunt [= budowanie osoby bez Boga. Przypis mój, C.C.] jako największe zło ze wszystkich. Kościół nie może wchodzić z nim w żadne układy, jeśli ma być wierny swemu Panu, musi go potępiać i wyklinać”6. Częste mówienie o czym innym i wielokrotne nawoływanie do czego innego, by zapewnić sobie poklask świata, byłoby poważnym uchyleniem się od swej misji.

Druga refleksja podsumowująca. Pascal stwierdza, że nikt nie mówił tak źle o człowieku jak chrześcijaństwo, i nikt nie mówił tak dobrze. Nie wystarczy jednak podjęcie kroków zewnętrznych, takich jak głoszenie i nauczanie, choć są one niezbędne. Potrzeba regenerującej siły, płynącej z góry poprzez Kościół. Prawdziwa odbudowa człowieczeństwa musi wyjść z samych źródeł myśli i wolnego działania, czyli z samej substancji „ja”.

Jednym słowem, przeżywamy czas walki, od której nikt nie może odstąpić, gdyż każdy dysponuje co najmniej jednym z trzech rodzajów broni: modlitwą, słowem, piórem. I trwać w pokoju: „cisi na własność posiądą ziemię”.

Śp. ksiądz kardynał Carlo Caffarra – Testament duchowy – opublikowany w dniu pogrzebu.

Na podstawie: naszdziennik.pl
Zobacz także
Bez modlitwy ludzkie «ja» zamyka się w sobie
Za rękę

Zostaw komentarz

Treść*

Twoje Imię*
Strona www

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Skip to content
This Website is committed to ensuring digital accessibility for people with disabilitiesWe are continually improving the user experience for everyone, and applying the relevant accessibility standards.
Conformance status